Nasłuchawszy się opowieści o tym, jak to we Lwowie jest pięknie, fajnie i tanio, zapolowałam na tanie bilety lotnicze i w najdłuższe czerwcowe dni wybraliśmy się do tego niezwykłego miasta. Miałam co do Lwowa pewne oczekiwania, ale niezbyt wygórowane. Spodziewałam się niskich cen i kilku fajnych zabytków. Jakżeż było mi wstyd, jak spotkałam się z Miastem oko w oko. To była miłość od pierwszego wejrzenia! Lwów mnie w sobie rozkochał! Teraz z niecierpliwością wyczekuję naszego kolejnego spotkania. Bo Lwów to miasto inne niż wszystkie. Zobaczcie dlaczego!

Lwów dla świadomych turystów
Mówi się, że Lwów jest traktowany przez polskich turystów tak, jak Kraków przez Brytyjczyków. Przyjeżdża się tam na wieczory kawalerskie i panieńskie, po szybką rozrywkę i tani alkohol. A Lwów czeka na świadomych turystów, bo ma wiele do zaoferowania. Piękna architektura, niezwykła kuchnia, serdeczni ludzie, warte odwiedzenia instytucje kultury… O możliwościach dotarcia do Lwowa oraz o samym Lwowie i jego zabytkach pisałam już nieco TUTAJ. Zajrzyjcie koniecznie!
Doskonałym posunięciem mojego Szwagra, towarzysza naszej podróży, było wynajęcie lokalnego przewodnika, który dosłownie przeciągnął nas przez cały Lwów. Przez 5 godzin wędrówki po mieście, opowiedział nam o jego historii, zdradził sekrety, a w kuluarach szepnął na ucho plotki krążące na temat miasta lwów (trzeba Wam bowiem wiedzieć, że Lwów, to miasto lwów i w herbie też ma lwa.) Czy będę Wam opowiadać gdzie i na jakiej ulicy znajduje się jaki zabytek? Niekoniecznie. O wszystkich zabytkach można przeczytać w przewodnikach. Ja chcę Wam pokazać to, czym Lwów mnie zachwycił.
Jest, ale jakby jej nie było
Wiecie, że Lwów leży nad rzeką? Ależ mi odkrycie, powiecie! Ale rzućcie okiem na mapę. Płynie sobie Pełtew, płynie i… nagle przed samym Lwowem znika! Dlaczego? Za czasów panowania Austriaków, którzy wymarzyli sobie szeroką miejską arterię, rzeka została zakopana pod miastem. Od 1886 roku płynie ona podziemnym korytem pod dawnymi Wałami Hetmańskimi i ulicą Akademicką. Mówi się, że urządza się na niej podziemne nielegalne spływy kajakowe. Fajna atrakcja! 1:0 dla Lwowa!
Lwów trochę jak Wiedeń, Wrocław, La Spezia i Cucuron
Lwów to miasto inne niż wszystkie — ma wiele twarzy. Szeroka arteria Prospektu Swobody, zakończona monumentalnym budynkiem opery, była stworzona na modłę szerokich wiedeńskich ulic. À propos opery, to bilety na „Carmina Burana” zakupiliśmy w dzień spektaklu za 35 złotych od osoby! Ale jeśli wejść na wieżę ratusza, to przewodnik szybko uświadomi nam, że nie taki Lwów polski jak nam się wydaje. Szybkim ruchem dłoni nakreśli w powietrzu linie, wskaże historyczne dzielnice i pokaże, że Lwów był tak samo polski, jak i austriacki, rosyjski, żydowski i ormiański. A duch tych dzielnic wciąż jest do odnalezienia na starych szyldach, w nazwach ulic, na placach i skwerach.
Przechadzając się po Lwowie, niejednokrotnie miałam wrażenie, że jestem w innej części Europy. Czasami czułam się jak we Włoszech, innym razem jak w Prowansji czy we Wrocławiu. Mówiłam Wam już że Lwów to miasto inne niż wszystkie, a jednak jakby trochę znajome. Liczne kawiarnie, ogródki restauracyjne, niebywale sprytnie i efektownie urządzone puby absolutnie niczym nie odbiegały od tych spotykanych na południu czy zachodzie Europy. Co do samych restauracji, to są kompletnie „odjechane” jeśli chodzi o wystrój wnętrz – ze świecą takich szukać w Krakowie, Wrocławiu czy Warszawie.
Smaki miasta
W „Grand Cafe Leopolis”, o którym rozpisywałam się w moim poprzednim wpisie o Lwowie, mogłabym przesiadywać codziennie. Zamykałabym się za powozowymi drzwiami na parapecie okna i sączyłabym herbatkę przez cały dzień. Ze starych fotografii w kawiarni można dowiedzieć się, że w przedwojennym Lwowie działała kolejka linowa, skocznia narciarska czy odbywały się tu wyścigi Grand Prix. A elektryczny tramwaj był wcześniej we Lwowie niż w Wiedniu. To ci psikus!

„Teatr Piwa Pravda”, z genialną dętą orkiestrą rozpoczynającą swój koncert o godzinie 19:00, też jest miejscówką godną polecenia. Słynny „Baczewski”, „Atlas”, „Pijana Wiśnia” czy flaki po lwowsku, pielmieni i solianka serwowane w „Premierze Lwowskiej” to „must see” tego miasta. Piejąc z zachwytu napomknę jedynie, że Cmentarz Orląt Lwowskich mnie nie zachwycił. Na szczęście nie wszystko się musi wszystkim podobać.

Duch natury
Czy wspominałam już, że kocham skanseny? Wiem, że wspominałam! Park Etnograficzny Gaj Szewczenki to idealne miejsce na spędzenie nieco czasu poza nagrzanymi ulicami miasta. Znajduje się on nieopodal Cmentarza Łyczakowskiego i na rozległych polach i lasach ukazuje przekrój zachodnioukraińskiej wsi. Domy, kaplice, kościoły czy stodoły Bojków, Łemków, mieszkańców Polesia czy Bukowiny są rozrzucone na terenie 50 hektarów. To skansen żywy — w jednej z chałup kobieta wykonuje kraszanki, w drugiej inna dzierga koronki, gdzie indziej spotkamy pszczelarza i garncarza, a na końcu możemy rozsiąść się w prowizorycznej gospodzie u Kozaków. Cudowne miejsce! Gorąco polecam!
Anioły bez skrzydeł i przerażona Maria
Cokolwiek myślicie o zwiedzaniu kolejnych katedr i kościołów to powiem Wam, że Katedra Ormiańska we Lwowie jest punktem obowiązkowym do zobaczenia! Jest już dość leciwą budowlą, bo została ufundowana przez Ormian w II połowie XIV wieku, ale ostatecznego sznytu nadało jej dwóch geniuszy — Jan Henryk Rosen i Józef Mehoffer. Ten pierwszy wykonał w latach 1925-1929 przepiękne malowidła naścienne. I nie są to jakieś tam święte obrazki, ale do głębi przejmujące malowidła.
W każdym kościele zobaczycie szczęśliwą i rozmodloną Marię, której Archanioł Gabriel przekazuje słowa zwiastowania. Maria od Rosena jest przerażona i wcale nie wygląda na zadowoloną. Jak to? Przecież żyła sobie spokojnie, a nagle ma stać się matką Boga? I co gorsza, wraz — z pozoru — radosnymi słowami „Bądź pozdrowiona łaski pełna…” widzi już ona swą przyszłość i to, że jej syn zginie na krzyżu. To wszystko maluje się na jej twarzy, w jej postawie oraz w detalach malowidła, które ją otaczają.

„Gloryfikacja św. Jana Chrzciciela” przedstawia natomiast jego bezwładne ciało bez głowy, a anioł stojący obok trzyma w białej misie brakujący członek. Można bardziej dosłownie? Chyba nie! Rosen nie bawił się w zmiękczanie słów Ewangelii. Nie robił z aniołów pulchnych i pluszowych misiaczków ze skrzydełkami. Co więcej, wszystkie twarze spoglądające ze ścian katedry to twarze lwowskich mieszkańców, dlatego te malowidła są jeszcze bardziej przejmujące. Przeczytajcie o znaczeniu każdego z malowideł, jeśli tam się wybierzecie! „Pogrzeb św. Odilona” to już zupełny szał! Wybierzcie się koniecznie! Warto, warto, warto!
Mehoffer natomiast dostał zlecenie na wykonanie mozaiki w katedrze. Ale, ale… On nigdy wcześniej nigdy nie miał z tym fachem do czynienia. Odważny ruch ze strony arcybiskupa Teodorowicza! A może próba szukania oszczędności? Musiał więc Mehoffer najpierw nauczyć się fachu we Włoszech, a wróciwszy do Lwowa, stanął na wysokości zadania i wykonał niezwykle piękną mozaikę.
Jak amen w pacierzu
Podsumowując nasz wyjazd, przytoczę Wam słowa mojego Teścia.
Gdy wróciliśmy ze Lwowa do Polski i jeden przez drugiego zaczęliśmy się przekrzykiwać na temat tego, że Lwów to miast inne niż wszystkie, że jest wspaniałe, bardzo europejskie, zadbane, pełne kultury i cudownych ludzi, on skwitował to jednym zdaniem:
„Pół świata już objechaliście, a jeszcze nigdy nie widziałem, abyście z któregokolwiek miejsca wrócili tak szczęśliwi”.
Amen.